Nie wiedziałem co robię. Byłem przekonany, że zaraz się wycofam i wyjdę ze szpitala, nie zamieniając słowa z moją matką. Czułem napływający strach i stres. Z każdym krokiem bliżej drzwi, napadała mnie coraz to, bardziej przekonująca myśl o rezygnacji. Stanąłem. Nie miałem zamiaru ruszyć się dalej. Nie chciałem znać prawdy. Bałem się, że jej zniosę. -Z resztą ja się o nią wcale nie prosiłem. To Chach. Może ona chce ją znać? Ale na pewno nie ja!- Po mojej głowię wędrowały przeróżne myśli. Poczułem lekkiego kopniaka w tyłek i zaraz po tym usłyszałem spokojny głos Chach.
-Odwagi - delikatny uśmiech kobiety od razu nastawił mnie do innego myślenia. -Tak! To jest to! Odwaga... trudne słowo, a znaczy tak wiele. Dlaczego? Dlaczego to ona kieruje naszym życiem, obierając nam jakąkolwiek władzę nad nim? Dlaczego niektórzy mają jej więcej, a inni muszą cierpieć z jej braku? Jedno jest pewne. W każdym ona jednak drzemie, tylko trzeba ją uwolnić. Skoro mamy odwagę marzyć, kochać, ufać... Każdy ją inaczej interpretuje.
-No idź już-Chach przerwała mi myśli.
-Co? słucham?-niedosłyszałem... Nie chciałem usłyszeć.
-No idźże!- Tym razem nerwowo powtórzyła kobieta.
-yhymn...-wyciągnąłem rękę, złapałem za klamkę i uchyliłem drzwi. Postawiłem pierwszy, nie pewny krok na korytarzu. Rozejrzałem się. Nikogo na nim nie było. Odetchnąłem z ulgą. Spojrzałem jeszcze raz by się upewnić. Korytarz był pusty. Jedynie na niebieskich krzesłach leżały jakieś paczki, na wieszaku wisiało parę kurtek, a na końcu wąskiego pomieszczenia stała chuda, blada staruszka. Poszedłem parę metrów na przód. I tam nie było mojej matki. Wróciłem do pokoju.
-No i co ty tu jeszcze robisz?
-No bo...
-Nie po to dzwoniłam do Olivii żebyś teraz stchórzył!-Przerwała mi wpół zdania
-Czyli jednak po nią dzwoniłaś?! Wiedziałem! Sama by nigdy tu nie przyszła! Zapomniałaś? To moja matka! Ona nic dla mnie nie zrobi!- próbowałem udowodnić swoje racje.
-Louis! Ja chciałam dobrze...-złapała mnie za rękę
-Dlaczego nigdy nie rozumiesz moich potrzeb?! Dlaczego nawet nie próbujesz zrozumieć?-Odepchnąłem jej dłoń.
-Kochanie, proszę...-widziałem w jej oczach smutek. Rozumiałem, że chciała dobrze. Jednak... Jednak nie umiałem jej przebaczyć.
-Zawiodłem się na tobie. Miałem nadzieje, że znasz moje potrzeby i próbujesz czuć się w mojej skórze przy każdym dotykającym mnie problemie. Ale jednak różnimy się. Różnimy się za bardzo.
-Louis... ja, ja- nie mogła przełknąć tych słów. Widocznie jej zarozumiały honor na to nie pozwalał.
-przepraszam-dokończyła-ja naprawdę nie chciałam źle. Po prostu myślałam, że... Ech...
-Że?! Że co?! Myślałaś, że znasz mnie tak dobrze aby móc za mnie decydować, decydować o moim własnym życiu? Nie. Ty nic o mnie nie wiesz! Po cholere jesteś moją narzeczoną!- wtedy nie zdawałem sobie sprawy jak te słowa mogły ją zranić.
-Wyjdź!-usłyszałem donośny krzyk Chach, przechodzący w rozpacz i płacz.
-Ko... Kochanie przepraszam... Ja, ja nie mówiłem tego co myślałem. To emocje...-Nie odpowiedziała mi. Leżała na łóżku. Twarz zatopiła w poduszkę, jej włosy ułożone były w artystycznym nieładzie. Roztrzepane walały się po całym jej ciele. Słyszałem jedynie jej ciche i głuche łkanie.
Zrzuciłem rzeczy z krzesła. Chciałem krzyczeć, ale nie potrafiłem. Łzy napływające do oczu odebrały mi mowę. Złapałem za bukiet róż, który jej przyniosłem. Ich kolce wbijały mi się w dłonie mocne je raniąc. Złapałem za parę główek kwiatów i zamaszyście je oderwałem. Spadające resztki róż rozsypały się po podłodze. Płatki rozwiały się na różne strony pomieszczenia. Odwróciłem się na piecie do tyłu, otworzyłem drzwi, trzasnąłem nimi i wyszedłem. Na korytarzu zobaczyłem zdziwioną i zakłopotaną twarz Olivii-mojej matki, byłej matki. Czyli jednak jeszcze tu jest. A gdzie była wtedy? Przed kłótnią? Gdzie była przez ostatnie dwa lata? Tak trudne dla mnie dwa lata?!
-Gdzie byłaś do cholery?!- Wrzasnąłem, a głuche echo rozniosło moje zachrypnięte słowa po korytarzu. Byłem cały czerwony. Z oczu ciekły mi łzy. Nie mogłem nabrać powietrza. Płacz i emocje utrudniały mi oddech.
-Gdzie?-powtórzyłem pytanie nie dostając odpowiedzi.
-Louis...-nie dając jej dokończyć, mocno kopnąłem w krzesło, aż to się przewróciło i wyszedłem z pomieszczenia.
Na dworze była piękna pogoda. Słońce dochodziło w każdy zakamarek, kąt. Nigdzie nie było cienia. Skierowałem się w stronę parku.
Zarąbiste *-*
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział ^^
http://historia-gimnazjalistki.blogspot.com/
Co ja widzę *.* Pojawiała się kolejna cześć..Super XDD
OdpowiedzUsuńhttp://mzmzycie.blogspot.com
widzę, że często dodajesz nowe posty, co jest bardzo ważne. Poza tym ten rozdział podobnie jak poprzednie - superowy. Powodzenia w dalszej wenie.
OdpowiedzUsuńZapraszam na moje blogi:
http://echo-dobra.blogspot.com
http://miedzy-miloscia-a-tesknota.blogspot.com
Fajny blog.;) czekam na kolejny post xd
OdpowiedzUsuńSuper opowiadanie.. Bardzo realistyczne opisy :)
OdpowiedzUsuńDzięki za komentarz ;>
the-world-of-fucksucker.blogspot.com
spk również dzięki :P
Usuńświetne opowiadanie . Fajnie że często dodajesz posty dzięki temu zyskujesz grono czytelników : )
OdpowiedzUsuńBardzo fajne opowiadanie :D
OdpowiedzUsuń+ zapraszam do komentowania i obserwowania http://dolriess.blogspot.com/
Super opowiadanie - podoba mi się tu , ciekawie piszesz :DD
OdpowiedzUsuńmiki-and-nessy.blogspot.com
Doczekalam sie kolejnych rozdzialów ; D
OdpowiedzUsuńKochanie ,przepraszam ! To takie romantyczne = )
http://kissmeifyouwant.blogspot.co.uk/
Jej :D
OdpowiedzUsuńTo jest świetne !!!
Czekam na kolejnee :)
http://storybelel.blogspot.com/